środa, 30 lipca 2014

Rozdział 6

- Nie mam zamiaru wracać z tobą do domu.- powiedziałam kiedy wyszliśmy ze szkoły. Harry pomagał mi ustać na własnych nogach.
To było żenujące...
- Sama nigdzie nie dojdziesz.- powiedział wykorzystując moje słabe położenie. Musiał mnie trzymać, a ja... cóż... nie miałam nic do gadania.
- Puść mnie Harry, chcę mieć spokój. Dojdę sama do domu.
- Chyba się doczołgasz. - zaczął się śmiać. 
To nie było zabawne, przynajmniej nie dla mnie, sprawił, że czułam się taka mała i bezradna. Czułam wielką gulę formującą się w moim gardle. 
Chciałam mu wygarnąć, nawrzeszczeć na niego, ale byłam za słaba.
To takie nie fair! 
- Zabawne...-westchnęłam.- Chodźmy już.
Nic nie powiedział, złapał mnie inaczej obejmując w talii. Nie było mi tak wygodnie, ale co go to obchodziło? Najważniejszy był przecież on.
Przerwałam ciszę między nami.
- Więc...-zaczęłam- Co wciągałeś przed zajęciami?
- Co?- spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Nie patrz tak- uśmiechnęłam się- Spóźniłeś się na lekcję, a ja dobrze wiem, że nie chodziło o budzik Harry...
Był zdziwiony moim pytaniem, nie dziwię się, też bym była. Idziesz sobie spokojnie z osobą, którą prześladujesz, macie mnóstwo tematów do rozmowy, a ona cię pyta co wciągałeś przed lekcjami.
Typowe...
- Nic.- powiedział po chwili milczenia- Zepsuł mi się budzik.
Westchnęłam.
- Dobra. Nie chcesz mówić, nie mów.
Wyprowadziłam go tym z równowagi.
Zaciągnął mnie do parku obok którego przechodziliśmy i posadził na ławce obok małej kaplicy wybudowanej jakieś 200 lat temu.
Chodził przez jakiś czas w kółko, chyba sprawdzał czy nikt się na nas nie gapił. W końcu podniósł mnie z ławki i przywarł moim ciałem do drzewa, tak jak wcześniej do muru, z tą różnicą, że tym razem bolało.
- Puść mnie.- próbowałam się szarpać, ale byłam słaba.
To takie nie fair!
Puścił mi tylko cwaniacki uśmiech ukazując dołeczki, to chyba jedyna rzecz jaką w nim lubię.
- Posłuchaj, kiedy mówię ci, że czegoś nie zrobiłem to tak było, okej? - zapytał tonem nie znoszącym sprzeciwu. Pokiwałam głową na 'tak'.
To uczucie znowu wróciło, moje serce znów przyspieszyło. Bałam się. Nie tyle Harry'ego co tonu jego głosu, był poważny co przyprawiało mnie o dreszcze.
Nienawidziłam się za to, że pierwszy raz okazałam mu skruchę.
- Będziesz grzeczną dziewczynką?- zapytał tak samo, ale zdenerwował mnie tymi słowami, nie wiem czego, po prostu się wkurzyłam.
- Czy na taką wyglądam?- zapytałam pewna siebie.
Przycisnął mnie mocniej do drzewa zamiast odpowiadać.
- Wow, wow, wow! Bez takich! To boli.- nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. To strasznie bolało, ale był to przyjemny ból, nie wiem czemu, taki był.
- Bo ma boleć.- wyszeptał mi do ucha.
Z trudem przełknęłam ślinę.
Czułam jak wracają mi siły.
Po chwili mnie puścił, poleciałam prosto na niego. Całe szczęście mnie złapał...
- Jakaś blada jesteś, ale spokojnie... czasem tak działam na dziewczyny.- uśmiechnął się do mnie łobuziersko, wtedy to mnie wkurwił...
- Jestem blada bo wymiotowałam, to było na twój widok? Masz rację, czasem tak działasz na dziewczyny.- powiedziałam do niego uśmiechając się szeroko. W sumie go przedrzeźniałam, ale i tak go tym zgasiłam.
Bolały mnie plecy.
Po chwili byliśmy na chodniku z powrotem w drodze do domu.
- Pójdę sama.- oznajmiłam.- Już mi lepiej, nawet jeśli bolą mnie plecy...
Próbowałam wzbudzić w nim poczucie winy, ale tym razem mi się nie udało.
- Biedactwo.- westchnął.
- Mówię serio, już mi lepiej.
- Dobra.- powiedział puszczając mnie, tak jak przeczuwałam, dałam radę iść sama- Ale i tak idę z tobą pod twój dom. Jeszcze zasłabniesz czy coś...
- Wątpię.- przewróciłam oczami.
- Jak ręce?- zapytał.
Przypomniał mi czemu musiałam dziś założyć bluzę na długi rękaw.
Wolno odsłoniłam ręce ukazując fioletowo-różowe siniaki dookoła nadgarstków.
- Nawet nie boli.- powiedziałam obojętnie. Po chwili zakryłam je z powrotem.
- Ehh... Sorry za to.- westchnął.
- Nic się nie stało. Ej! Nie wiesz kto puścił o mnie plotkę, bo wszyscy o mnie gadają.
Spojrzał na mnie i wybuchnął śmiechem.
- Co?- zapytałam zdziwiona.
- To nie o tobie.
- To o kim?
Byłam zbita z tropu.
- Znasz tego całego Niall'a? Był na ostatniej imprezie, jest nawet spoko.
- Znam, to mój najlepszy przyjaciel, a co?
Spojrzał na mnie miną 'że-co-ty-gadasz'. Chciałam się z niego śmiać, ale ... nie chciałam marnować czasu.
- To się porobiło...- westchnął.
- O co ci chodzi?-zapytałam. Miałam dość domyślania się.
- Wygląda na to, że twój BF zaliczył na ostatniej imprezie twoją koleżankę.
- Że co?!- krzyknęłam.- Serenę?!
Harry pokiwał głową na 'tak'.
- Kurwa! Zabiję gnoja!
To dlatego Serena nie przyszła do szkoły...
Wyjęłam telefon z kieszeni, miałam nową wiadomość.


Od: Mama
" Dzwoniła do mnie dyrektorka, gdzie ty dziecko jesteś? Mam dla ciebie złą wiadomość. Spodziewaj się najgorszego..."


Matka zniszczyła tym SMS-em mój dzień. Wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
Posmutniałam. 
- Co jest?- zapytał Harry.
- Nic.- pokiwałam głową.
- Daj spokój, widzę, że coś jest na rzeczy... 
- Sama jeszcze nie wiem. - powiedziałam wycierając łzę. Dla mnie najgorsze było wyprowadzić się do ojca, mogłam się tego spodziewać. Tego i tylko tego.
Harry znów zaciągnął mnie pod jakiś budynek. Nie trzymał mnie tym razem, ale za to byłam w ślepej uliczce, a Harry zastawił mi wyjście. Nikt nas nie widział...
Ja i moje szczęście.
- Czemu płaczesz?
- Nie płaczę...-zaprzeczyłam mu. Byłam twarda.
- Daj spokój, co jest?
- Ja ?!- krzyknęłam, wyprowadził mnie z równowagi- Ja ?! Dać spokój?! Tobie?! Raczej ty mnie! Zostaw mnie w spokoju, chcę być sama! Mam dość! Wszystkiego! Ciebie, Życia, Wszystkiego do cholery mam dość!- krzyknęłam wymijając go z boku, nie próbował mnie nawet zatrzymać.
- Rose...- nie chciał nawet żebym się odwróciła, wiedział, że tego nie zrobię.- Rose, jeśli będziesz chciała pogadać...
- Nie będę chciała.- przerwałam mu.
- Ale jeśli będziesz chciała...
- Nie będę.
- Rose...
- Nie zrozumiałeś?! Odwal się!- potraktowałam go za ostro, wiem.
Kołatały mną  różne uczucia, na zmianę. Najpierw nienawiść, strach a potem jeszcze smutek. Nie było w tym nic pozytywnego, same negatywne uczucia.
Rozsadzało mnie od środka. Źle go potraktowałam, to prawda.
Chciałam go przeprosić, ale moja głowa mówiła, żeby tego nie robić, a serce podpowiadało co innego.
Posłuchałam głowy, błąd.
Tylko tak to można nazwać...
Błąd... 
Wielki Błąd...


***

- Mamo, jestem!- krzyknęłam nie pamiętając, że jeszcze niecałe 15 minut temu czułam się potwornie. 
Szybko sobie przypomniałam.
Jak? Zemdliło mnie.
Nikt mi nie odpowiedział, więc ruszyłam do salonu. Sam, mama i Brooklyn siedzieli w ciszy na kanapie, jakby czekali na zbawienie, bo stało się coś strasznego... Nie wiedziałam co, więc usiadłam przed nimi na dywanie czekając aż ktoś zacznie.
Miałam pozytywne nastawienie, jakie miałam mieć?
Kolejny błąd...
- Co jest?- zapytałam widząc, że nikt nie ma zamiaru zacząć rozmowy.
- Two... Nasza matka jest skończoną idiotką...- westchnęła Brook. Nie szykowało się nic dobrego, tego byłam pewna.
- O co chodzi?- zapytałam patrząc na mamę i Brooklyn. Obie spuściły głowę.
- Powiedzcie jej.- Sam był wkurzony.
Obie spojrzały po sobie.
- Mama i tata dostali rozwód...- zaczęła Brook.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Tak? To super.
- ... Dwa miesiące temu.- skończyła.
Nie rozumiałam o co chodzi, przecież rodzice byli tamtego dnia na rozprawie.
Dziwne...
- J-jak to? -zapytałam zdezorientowana.
- J-ja...- mama próbowała coś powiedzieć, ale średnio jej wychodziło.
- Co 'ja'?- zapytałam.
Mama spuściła głowę jakby się czegoś bała.
Czego?
- Umm...-jąkała się.
- Ehh...-Sam westchnął- Nasza kochana mamusia jest w ciąży.- oznajmił.
- Co?! -krzyknęłam -Z kim?!
- Z adwokatem. -odpowiedział Sam.
Mama znów spuściła głowę.
- A-ale... mamo. Jak mogłaś?
Byłam załamana, nie z tego, że będę mieć kolejne rodzeństwo. W domu ledwo starczało miejsca na nas, więc jeśli na świat przyjdzie dziecko ktoś będzie musiał się przeprowadzić.
- Ja? Ja pojadę do taty, tak?- zapytałam, w sumie nie brzmiało to jak pytanie, to było stwierdzenie. Brooklyn miała tu chłopaka i studia, a Sam miał Emma'ę. Ja nie miałam nic. To było oczywiste, że to ja zamieszkam z ojcem.
Mama pokiwała głową na 'tak'.
Oczy mi się zaszkliły.
- Kiedy?- zapytałam.
- Na pewno nie tak wcześnie. Jak małe się urodzi zaczniemy o tym myśleć.
Pokiwałam głową.
Moje życie się skończyło. Nawet nie skończyłabym tam roku szkolnego. Na samą myśl przechodziły mnie ciarki.
W miarę lubiłam tą szkołę. Nie żeby za bardzo, ale nawet.
Gdyby nie Harry... mogłabym być taka jak wcześniej.
Szłam w dobrym kierunku do osiągnięcia tego, ale pojawił się na mojej drodze.
Zanim zdążyłam poczuć, że mnie mdli zwymiotowałam na dywan.
Tej plamy się nie spierze...

***

Siedziałam w pokoju obrażona na cały świat. Nie miałam komu się wyżalić... Serena sama była w trudnej... bardzo trudnej sytuacji, Niall... Na niego byłam zła. Kim, ona miała chłopaka, nie chciałam jej psuć nastroju. Liam, on miał swoje problemy. Reszty nie znałam na tyle żeby się wyżalać ze swojego życia, to nie były ich sprawy.
Co chwilę dostawałam SMS-y od Niall'a.

 Od: Niall
" Rose gdzie jesteś? Wszyscy na ciebie czekamy. Przyjdź proszę..."
godz. 14.17


Od: Niall
" Rose, jesteś chora? Czemu nie przyszłaś?"
godz. 16.23


Od: Niall
" Odpisz, martwię się."
godz. 16.25


Od: Niall
"Kim dzwoniła do ciebie na domowy, ale odebrała twoja siostra i powiedziała, że nie możesz rozmawiać. Co się stało?"
godz. 16.38


Od: Niall
"Dobra, rozumiem, że nie chcesz rozmawiać. Jeśli ci się zechce to zadzwoń."
godz. 17.03


Od: Nieznany
"Rose, jak się czujesz? Mam nadzieję, że lepiej. Ręce bolą? Odpisz.
H."
godz. 17.15

Co znaczyło 'H.' ?! 
Harry?!
Skąd on miał mój numer?! 
Nikomu go nie dawałam! 
Nie odpisałam na żaden z SMS-ów.
Właściwie mój weekend zleciał na leżeniu w łóżku.


--------------------------------------------------------
Mamy już 6 rozdział, a nie ma jeszcze komentarzy.
Kto chce być pierwszy? :)
Moje plany co do wyjazdu do cioci uległy zmianie, jeśli nie podpadnę mamie to jadę do cioci w przyszły poniedziałek, nie będę miała co tam robić, więc całe dnie przesiedzę przy laptopie.
Następny rozdział będzie najpóźniej w piątek.
Buźki ;)

poniedziałek, 28 lipca 2014

Rozdział 5

Stanęliśmy pod moim domem. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie mówiłam Harry'emu gdzie mieszkam, nigdy.
- Umm...Skąd wiesz gdzie mieszkam?- zapytałam niepewnie. Harry spojrzał na mnie zdziwiony, czułam, że mnie wyśmieje, ale zdziwiłam się kiedy zmienił temat.
- Będziesz jutro w szkole?-zapytał. Tym razem to ja myślałam, że wybuchnę głośnym, niepohamowanym śmiechem. Również mnie zdziwił swoim pytaniem.
- Będę.- powiedziałam po chwili. Uśmiechałam się, wątpiłam w to, że wytrzymam bez śmiechu.- Ale nie podchodź do mnie, jeśli możesz. Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia. Dziś tylko odwiozłeś mnie do domu. To nic nie znaczy Harry... Tylko wredna osoba nie pomogłaby mi w potrzebie.
- Czyli nie chcesz żebyśmy już rozmawiali?- zapytał zdezorientowany.
Było mi go wtedy szkoda.
- Nie chcę Harry. Dobrze wiesz, że wszyscy się ciebie boją, nie chcę być znana jako jedna z tych twoich lasek z którymi chadzasz po korytarzach. Nie chcę być uważana za tanią szmatę Harry.
- Uważam, że komu jak komu, ale akurat tobie to nie grozi.- powiedział ostro, musiałam zdenerwować go swoimi słowami.
- Ej, nie tym tonem.- zwróciłam mu uwagę. Całe szczęście, że staliśmy pod moim domem, a drzwi samochodu z mojej strony były otwarte. Chyba tylko z tego powodu Harry nie odjechał.
- Dobra, mogę być twoim prześladowcą. Co mi szkodzi? - westchnął.
- 'Co mi szkodzi'?!- powtórzyłam jego słowa z szokiem, czy to możliwe, że ten Harry, który siedzi obok mnie w swoim samochodzie ma kilka obliczy?
Czułam się taka mała. Nie mogłam oddychać, nie chciałam być prześladowana, a już na pewno nie przez taką osobę jak Harry. Doskonale wiedziałam, że on nie odpuszcza. Na ułamek sekundy straciłam przytomność. Moje serce stanęło. Powiedział to tak obojętnie. Jakby to nie było nic ważniejszego w jego życiu. Bo w jego może nie było, ale w moim tak.
Zemdliło mnie.
- Wiesz co?- zapytałam wysiadając z samochodu.- Jesteś tylko idiotą.- rzuciłam w niego jego bluzą.
- Zgubiłaś gdzieś 'prześladowcę'.- dopowiedział mi. W tamtej chwili wiedział jak mnie to zdenerwowało, każdy by wiedział.
- Ugh!- krzyknęłam trzaskając drzwiami od samochodu. Wiedziałam, że łobuziersko się do mnie znowu uśmiecha, wiedział wtedy jak wyprowadzić mnie z równowagi. Nawet nie zauważyłam, że stoję sama na deszczu, sama bo on już odjechał. Weszłam do domu i nie zważając na to, że kogoś obudzę z całych sił trzasnęłam drzwiami. Byłam na skraju wytrzymałości. Stanęłam tyłem do drzwi i oparłam się o nie plecami a potem tyłem głowy. Niepewnie zjechałam na dół siadając na ziemi pod drzwiami. Zaczęłam płakać. Doskonale wiedziałam, że obudziłam mamę i Sam'a, ale oni oboje znali mnie na tyle, żeby w tamtej sytuacji wiedzieć, że pocieszanie mnie nic nie pomoże. W tamtej chwili Bogu dziękowałam tylko za to, ze lekcje zaczynałam o 12...
***
Nie płakałam długo. Może jakieś 10 minut, ale to tylko dlatego, że za dużo wydarzyło się poprzedniego dnia i nie dawałam po prostu rady.
Obudziłam się około godziny 10.30 co było dość późno bo niecałą godzinę później miałam mieć pierwszą lekcję. Był wtedy piątek, cieszyłam się z tego jak małe dziecko. Tym bardziej, że miałam tego dnia 3 lekcje.
Zastanawiałam się co przeskrobie i w jaki sposób wyląduje na krześle w gabinecie dyrektorki. Nie miałam na to siły, ale nic nie poradzę na to jak zachowuję się w szkole w obecności rówieśników.
Brała mnie choroba.
Kurwa!
Nie potrzebnie wsiadłam do tego samochodu! I tak i tak byłabym chora, ale gdybym tego nie zrobiła to nie miałabym teraz na karku prześladowcy.
Zeszłam na dół. Jak zawsze spokojnie przywitałam się z mamą, która akurat stała w drzwiach śpiesząc na rozprawę. Na dole był tylko Sam z Emma'ą, nie mam dalej pojęcia gdzie wtedy była moja siostra. Sam zdawał się być na skraju wytrzymałości, a Emma płakała.
- Co się dzieje?- zapytałam siadając obok niego na kanapie.
- Nic.- powiedział kołysząc małą na rękach. Nie przestawała, a nawet płakała głośniej. Sam złapał się za głowę.
Myślałam, że zaraz mu pęknie (głowa).
- Przynieść ci coś? Jakiś lek ?- zapytałam.
Pokiwał mi na 'tak' i dalej kołysał dziecko. Emma pisnęła.
Kiedy wstałam wzięłam ją od niego.
- Nie.- zaprotestował wiedząc,że po tym co robiłam w nocy nie jestem w dużo lepszym stanie.
- Jesteś zdenerwowany.- powiedziałam łagodnie.
- Nie jestem.
- Jesteś. Daj ją. Za godzinę i tak idę do szkoły, weźmiesz ją i będziesz się dalej męczył, ok?
Pokiwał do mnie głową podając równocześnie dziecko.
Uśmiechnęłam się. do Emma'y i ruszyłam do kuchni. Z szafki na lekarstwa wyjęłam Ibuprom po czym do szklanki nalałam trochę wody z kranu. Emma zdążyła się uspokoić. Włożyłam ją do kołyski i podeszłam do Sam'a. Podałam mu szklankę i lek po czym usiadłam obok i zaczęłam kołysać małą. Po chwili zasnęła.
- Śpi.- oznajmiłam Sam'owi. - Idę już. Zaraz się spóźnię.
Pokiwał głową.
Wstałam, podniosłam z podłogi torbę i wyszłam z domu. Niechętnie to zrobiłam i szczerze to nie musiałam iść, ale z racji tego, że nie mam na każdej lekcji znajomego to nie miałam tak jakby wyboru. Wątpiłam, że Serena pojawi się w szkole. Nawet nie chciało mi się myśleć jak ona musi się męczyć. Z resztą,co powiedziałabym dyrektorce? Że nie przyszłam bo bałam się prześladowcy? To brzmiało dziecinnie i gdyby to usłyszała wyleciałabym ze szkoły.
Rozmyślając tak nad tym dotarłam do szkoły.
Jak na złość pierwsza była matematyka. Nie dość, że za mną siedzi Harry, to jeszcze nie cierpię nauczyciela. Miałam przerąbane.
Tak, jak sądziłam, Serena nie przyszła, ale miałam inne problemy na głowie. Ktoś puścił plotkę, rozgłosiła się po całej szkole w jedną przerwę, a przy gadaniu na ten temat wszyscy gapili się na mnie. Nie miałam wątpliwości, że ktoś 'zaliczył mnie' na imprezie. Znam takie zachowanie.
Zanim zdążyłam dotrzeć do tego kto mnie niby zaliczył zadzwonił dzwonek, a dla mnie zaczęło się piekło.
***
- Dobrze klaso!- pan Bein wszedł do klasy, jak zwykle spóźniony 10 minut. Harry'ego jeszcze nie było. Miałam spokój, przynajmniej te 10 minut. Dobrze wiem jak zachowują się tacy jak Harry, bardzo lubią...
- Przepraszam!
- Och... Pan Styles zaszczycił nas przybyciem na lekcję.
... się spóźniać.
- Przepraszam, budzik mi się zepsuł. - powiedział na wytłumaczenie Harry. Jak dla mnie był to żałosny wykręt od palenia, picia czy wciągania czegokolwiek... Dobrze wiedziałam, że nie spóźnił się przez 'budzik'.
- Który raz w tym tygodniu?- pan Bein był nieugięty. To fajny nauczyciel, ale średnio go lubię przez to, że pierwszy bez powodu wysłał mnie do dyrektorki. A ja przecież tylko zapytałam po co nam w życiu przydadzą się ułamki...
- Nie wiem...
- Lepiej kup sobie nowy. Wracaj na miejsce, jeśli jeszcze raz się spóźnisz to pójdziesz do dyrektorki, a wiesz co to dla ciebie oznacza?
- Tak...- Harry wyglądał na przejętego co często się nie zdarza. Czy jemu grozi wylecenie? Nawet ja nie mam aż tak przerąbane... Ruszył w kierunku swojego miejsca. Po drodze posłał mi chytry uśmieszek, który wyprowadził mnie z równowagi. Przewróciłam oczami i popatrzyłam przez okno. Nie interesowały mnie ułamki i nie miałam zamiaru się ich uczyć.
Interesowało mnie co działo się na rozprawie u rodziców, jak wygląda taka rozprawa. I z czyjej winy to się w końcu skończy. Oboje rodziców miało adwokatów, którzy nigdy nie przegrali więc walka musiała być ostra.
Co chwilę Harry kopał w moje krzesło próbując mnie rozwścieczyć, ale to tylko pomagało mi się zagłębić w świat mojej wyobraźni.
Po chwili poczułam jak ktoś szturcha mnie w ramię. Obudziłam się, to był pan Bein.
- Może zrobisz ten przykład na tablicy?- zapytał z miłym uśmiechem.
Niechętnie wstałam z krzesła i ruszyłam w stronę tablicy, ale dla mnie były to tylko wrota. Na korytarz, do gabinetu dyrektorki. Stanęłam przed nią i stałam tak.
- Co się stało?- zapytał nauczyciel.
- Nie wiem które zadanie mam zrobić.
- 4b ze strony 14.- powiedział.
Podeszłam do pierwszej ławki i najzwyczajniej zabrałam podręcznik jakiemuś kujonkowi. Otworzyłam na odpowiedniej stronie, przeczytałam zadanie, spojrzałam na tablicę i puściłam (specjalnie) podręcznik. Znów stanęłam w miejscu. Skrzyżowałam ręce patrząc na nauczyciela.
- Zrób to zadanie.- powiedział.
- Niby czemu? Nie interesują mnie ułamki. Nie przydadzą mi się w życiu. Zna pan sytuację w której będę zmuszona pomnożyć 1/4 przez 3/8? Bo ja nie.
- Tak, znam. Jeśli nie pomnożysz pójdziesz do dyrektorki.- uśmiechnął się nauczyciel. Odwzajemniłam jego uśmiech, biedny, nawet nie wiedział, że zrobił mi tym przysługę. Dzięki temu miałam matematykę z głowy, a w tym też Harry'ego.
Szybko ruszyłam w stronę ławki, zabrałam swoje rzeczy i ruszyłam do gabinetu dyrektorki. Po chwili byłam na miejscu, gabinet był 4 klasy dalej. Weszłam do środka. Do moich nozdrzy dotarł piękny zapach, taki aksamitny, nie czułam się jak w więzieniu jak przy każdej mojej wizycie. Gdybym zamknęła oczy powiedziałabym, że jestem na łące.
- Rose, usiądź.- dyrektorka też była zrelaksowana, to pewnie przez zapach. Ciekawe gdzie go kupiła. Podeszłam do burka i usiadłam na tym samym krzesełku co zawsze. Dyrka siedziała po drugiej stronie. Zerknęła w monitor komputera.
- Czyli... nie chciałaś zrobić zadania na tablicy?- zapytała zdziwiona.
- Nie do końca. - zaprzeczyłam- Chciałam zrobić zadanie, ale takie które przyda mi się potem w życiu. Uważam, że ułamki nie są aż tak potrzebne żeby wałkować je co roku. Nauczyciel źle mnie zrozumiał.
- Rozumiem...- kiwnęła głową. To nie wróżyło długiej wizyty, a to nie było dobrze. Chciałam przesiedzieć tam do końca lekcji.
- Rozumie pani?- zapytałam niepewnie.
- Tak... Też nigdy nie rozumiałam ułamków... - zaśmiała się.
- Ale ja je rozumiem. Nie uważam żeby były mi potrzebne i tyle. Nie chcę uczyć się czegoś co mi się potem nie przyda.
- W takim razie teoretycznie nie powinnaś chodzić do szkoły. - dyrektorka wysłała mi promienny uśmiech.
Zemdliło mnie.
- Możesz wracać na lekcję.
Poczułam, że zaraz zwymiotuję, zrobiło mi się niedobrze. Nie dlatego, że muszę wracać. Byłam pewnie chora.
Po chwili zwymiotowałam na wykładzinę w gabinecie dyrektorki.
Pięknie.
Nie było na to lepszego miejsca.
- Rose, dobrze się czujesz?- dyrektorka była w szoku. Ja też.
- Nie...- wyszeptałam.
Czułam dziwne uciskanie nad żołądkiem. Wszystko mnie bolało, a do tego byłam osłabiona. Mogłam się wywrócić na krześle z braku sił. Nic dziwnego...
Po tym jak dyrektorka zawołała sprzątaczkę zapytała się mnie czy chcę iść do domu, oczywiście powiedziałam, że tak. Popełniłam błąd.
- Halo?- usłyszałam jak gdzieś dzwoni. -Bein wybierz kogoś kto odprowadzi Rose do domu, przed chwilą wymiotowała. Sama nigdzie nie dojdzie... Tak, niech się ktoś zgłosi, jak chcesz.
Już wiedziałam, że czeka mnie powrót do domu w towarzystwie Harry'ego.
- J-ja... jednak zostanę w szkole.- powiedziałam pewna siebie. Wyglądało to tak jakbym nagle nabrała sił, ale potem prawie upadłam, dyrektorka musiała mnie przytrzymać. Zawaliłam ostatnią drogę ucieczki.
- Nie ma mowy, nie chcę żebyś zasłabła w trakcie którejś z lekcji.- zaśmiała się dyrektorka.
Mnie nie było do śmiechu.
Czułam, że eksploduję.
Dlaczego z Harry'm i mną jest tak, że kiedy jestem silna nie chcę go odepchnąć, a kiedy chcę to jestem zbyt słaba?
- Pan Bein ma chętnego na odprowadzenie cię do domu.- uśmiechnęła się dyrektorka, niechętnie odwzajemniłam uśmiech.- Masz coś przeciwko żeby był to pan Styles?
Jasne, że mam! To mój prześladowca!
- N-nie.- powiedziałam cicho. Nie chciałam pogarszać swojej sytuacji, a dobrze wiem, że Harry'emu grozi wylecenie. Jeśli ja będę jego powodem to nie da mi spokoju.
Czułam się okropnie.
- Zaraz tu będzie. - powiedziała odkładając słuchawkę. Najgorsza chwila mojego życia. Obolałe czekanie na to aż Harry stanie w drzwiach. Nie mogłam przy tym nic zrobić, byłam bezsilna.
- Dzień dobry.
Przyszedł.
- Dzień dobry. Rose siedzi tutaj, mam nadzieję, że to nic poważnego. Będziesz musiał ją trzymać, bo sama nie jest w stanie nawet stać. To nie jest problem?
- Nie, jasne, że nie.- powiedział.
Co innego mógłby powiedzieć?
Jak on robi to, że w ciągu 5 minut może być 6 zupełnie innymi osobami?
Nie pojmuję jego toku myślenia.
- Weź mnie już podnieś. Chcę być jak najszybciej w domu.- powiedziałam zdenerwowana. Oczywiście kłamałam. Miałam gdzieś kiedy dojdę do domu, dobrze wiedziałam, że się na mnie gapi. Nie chciałam znosić jego wzroku.
Czułam się osaczona.
- Tak, jasne.- powiedział podchodząc do mnie.






--------------------------------------------------
Nie sprawdzony, myślałam nad tym co pisać kilka dni, więc nie wytykajcie mi, że nie dodałam. Postaram się dodać następny jak najszybciej. Komentujcie proszę.
I tak dziękuje za to, że mogę chociaż podejrzewać, że ktoś to czyta.
Buźki :*

czwartek, 24 lipca 2014

Rozdział 4

Rozdział 4

- Jak noga?
Doskonale wiedziałam kto stoi za mną...
Momentalnie się odwróciłam. Czułam, że serce stanęło tylko po to, żeby potem bić szybciej. Ogarnęło mnie uczucie, którego jeszcze nie znałam. Czułam wewnętrzny rytm, biło go moje serce. Byłam... wystraszona? Tak, za mną stał Harry. Uśmiechał się ukazując dołeczki. Nic nie mówił, miałam okazję mu się przyjrzeć. Usta, nos, włosy i oczy. Kiedy oglądałam jego tęczówki zapytał:
- Jestem aż tak interesujący?
Znów się uśmiechnął. Całe dziwne uczucie opuściło moje ciało kiedy tylko się odezwał.
- Lubię wiedzieć jak wygląda rozmówca.- powiedziałam odwracając się na ławce. Powiedziałam 'rozmówca'?! Spoliczkowałam się za to w duszy. Po chwili Harry zajął miejsce obok mnie.
- Jeśli jestem rozmówą to musimy porozmawiać.
- Chciałoby się.- burknęłam- Nie mam zamiaru z tobą gadać.
- Musisz.
- Nie, nie muszę, a jeśli nawet... to o czym?
- Czemu tu jesteś? Nikt się ciebie nie spodziewał.- powiedział, jego uwaga mnie trochę zraniła, ale umiem być obojętna.
- Przyszłam bo poprosili mnie o to przyjaciele...- zaczęłam mówić, w tym czasie Harry zaczął się niebezpiecznie zbliżać. Po chwili prawie leżałam na ławce, a on na mnie. Słyszałam tylko stłumiony dźwięk muzyki i nasze oddechy. To brzmi pewnie romantycznie, ale dla mnie było okropne. Czułam się taka mała i bezsilna.Wyślizgnęłam się z jego 'uścisku' bokiem i ruszyłam w stronę domu, ale chwilę potem poczułam jak łapie mnie w talii i ciągnie do siebie. Byłam zbyt słaba, żeby się opierać. Normalnie o tej godzinie śpię... Chwilę potem przywarł mnie do muru i przytrzymał tak bym nie mogła się ruszyć.
- Daj mi spokój, jestem zmęczona... Nie chce mi się z tobą bawić w przepychanki.- powiedziałam spokojnie. Nie próbowałam nawet się wyrywać, bo wiem, że wtedy by mnie nie wypuścił. Zostało mi tylko udawanie, że nie obchodzi mnie to co robi... Obchodziło mnie, bardzo.
- Jestem za duży na zabawy.- powiedział z chytrym uśmieszkiem.
- Cieszę się, możesz mnie puścić?-powiedziałam, poprawił się co nie było miłe- To boli!- krzyknęłam. Spojrzał na mnie zdziwiony. Po chwili mnie puścił. Od razu złapałam się za masaż nadgarstków które poczerwieniały od uścisku.
Harry przejął się chyba nieco tym co zobaczył.
- Przepraszam.- powiedział oglądając moje ręce. Byłam na niego zła. Wiedział to.
- Za każdym razem kiedy mnie spotykasz musisz mi coś zrobić?!- krzyknęłam- A takie trzymanie twoim zdaniem jest zabawne?! Śmieszy cię to?! Widzisz co mi zrobiłeś?- pokazałam mu ręce, strasznie mnie wtedy bolały - A noga? Na nodze będę mieć do końca życia bliznę... przez ciebie.
- Nie chciałem ci nic zrobić.- potarł się o kark mówiąc to.- Myślałem, że uciekasz. Jak wszyscy.
- Mogłeś mnie zatrzymać w inny sposób Harry.
Patrzyłam na niego, nic nie mówił. Czuł się winny. To było dziwne patrzeć jak silny lew zmienia się w potulnego baranka. Ale z drugiej strony było to słodkie, że tak się tym przejął.
- Tak, mogłem... -powiedział cicho.Nic nie odpowiedziałam, wyjęłam telefon z kieszeni. Pół godziny już minęło, ruszyłam w stronę domu. Poczułam jak Harry łapie mnie za rękę. Wtedy wiedział jak mnie zatrzymać. Odwróciłam się do niego.
- Co?- zapytałam.
- Gdzie idziesz?
- Spadam już, muszę iść do domu...
- Rodzice się martwią.- dokończył.
- Raczej brat z siostrą.- poprawiłam go. Mama ma pewnie gdzieś gdzie jestem, pewnie dopiero wróciła z rozprawy...
- Mogę cie podwieźć.- zaproponował.
- Mam już podwózkę. Lepiej nie.- powiedziałam, mój głos trochę zadrżał pod koniec co sprawiło, że Harry nabrał pewności siebie. Złapał mnie w talii i powoli zaczął zbliżać głowę, ja cofałam klatkę piersiową tak, żeby nasze czoła się nie dotknęły. 
- Naprawdę mogę cię odwieźć...- wyszeptał mi do ucha. Chciałam zapaść się pod ziemię bo moją twarz oblał słaby rumieniec. Harry brnąłby dalej gdyby go zobaczył, nie chciałam tego. To byłoby straszne. Całe szczęście mnie puścił, złapał za rękę i jak dżentelmen pocałował moją dłoń. Chciałam się z tego śmiać, ale było to zbyt urocze. Potem posłał mi chytry uśmieszek. Byłam na niego wtedy zła. Potraktował mnie jak rzecz, nie mogłam połapać się w jego zmianach nastroju. Wyrwałam mu rękę i szybko weszłam do środka w poszukiwaniu Sereny. Po drodze musiałam patrzeć pod nogi, żeby nikogo nie zdeptać. Kilka osób upadało na mnie albo wymiotowało pod nogami. Znalazłam Serenę w kuchni, jak lizała się z Niall'em. To był straszny widok, tym bardziej, że Niall to mój najlepszy przyjaciel. On sam nie mógł ustać na nogach a Serena siedziała na blacie. Była nieźle wstawiona. Jak ona dopuściła się do takiego stanu w pół godziny?! Podeszłam do nich i odkleiłam ich od siebie. Śmierdzieli alkoholem...
- Co ty ze sobą zrobiłaś?! Miałaś nic nie pić!- krzyknęłam do Sereny. Ona zatoczyła się w moją stronę i powiedziała coś, że wódka jest 'pysna'.
- Dobra...-westchnęłam- Kto może mnie odwieźć do domu?-zapytałam.
- Co?- zapytała tępo patrząc mi w oczy. Nie było z nią gadki. Rozejrzałam się po pokoju czy nie ma tam Harry'ego, nie było. Czułam, że poszedł za mną, musiałam się streszczać. Chwilę potem Serena zwymiotowała, uznałam, że to dobry moment by wyjść. Szybko to zrobiłam. Na zewnątrz nie było żywej duszy, zimny wiatr otulał moje ciało, było mi zimno. Jedyne dźwięki to odgłosy imprezy ze środka, a poza tym nic. Dwie lampy oświetlały drogę, mogłam wybierać czy idę w prawo czy w lewo. Rozejrzałam się, nie miałam pojęcia w którą iść stronę. Nie znałam tej dzielnicy Londynu. W końcu poszłam w prawo, nieco przyspieszyłam. Było już po północy. Skuliłam się nieco mając nadzieję, że będzie mi choć trochę cieplej. Nie było. Po mniej więcej 15 minutach zdałam sobie sprawę, że znam te okolicę a do domu mam jeszcze około pół godziny. Uśmiechnęłam się pod nosem, nagle poczułam jak kropla wody spadła mi na policzek. Miałam nadzieję, że się nie rozpada choć doskonale wiedziałam iż się mylę. Rozpadało się na dobre, a ja szłam cała przemoknięta. Miałam wrażenie, że niedługo zamarznę. Drżałam z zimna. Minęły mnie dwa samochody. Potem jeszcze jeden, ale ten zatrzymał się po chwili. Nie było dla mnie większego upokorzenia, czułam, że ktoś mnie wyśmieje. Nie zatrzymywałam się. Minęłam samochód.
- Rose?- usłyszałam ze środka- Rose? Co ty tu robisz?
Odwróciłam się. W samochodzie siedział Harry.
- I-idę do d-domu...- powiedziałam drżącym głosem. Było mi zimno i głupio, on to widział.
- Może cię podwiozę?
Widać było, że jest zdziwiony tym, że mnie widzi. Nie spodziewał się, że będę szła mokra w deszcz, kto by pomyślał.
- Już mówiłam, że nie.-powiedziałam drżąc z zimna. Z boku musiało to wyglądać strasznie. Wyglądałam jak jedno wielkie nieszczęście.
Szczerze to bardzo chciałam wsiąść do tego samochodu, ale trzymałam się zawzięcie tego, że powiedziałam już nie.
Rzadko zmieniam zdanie.
- No dawaj, Rose... Dobrze wiem, że chcesz być jutro w szkole.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
Miał rację, chciałam być w szkole. Nie chciałam przeleżeć tygodnia chora w łóżku.
Potarłam dłonią kark z niepewnością. Nie wiedziałam co zrobić.
- Rose... No dawaj.- zachęcał mnie.
W końcu podeszłam do samochodu, otworzyłam drzwi i wsiadłam na miejsce pasażera. 
- Dobrze...- powiedziałam- Ale pod jednym warunkiem.
- Co tylko zechcesz.
- Wieziesz mnie do mojego domu, nigdzie indziej.
Zaśmiał się na to, ale ja byłam poważna.
- Dobrze.- przytaknął.
Po chwili ruszyliśmy. Zadrżałam, moja szczęka nie słuchała się mnie. Nie chciała stać w miejscu. Co chwilę podskakiwała. Było mi ciągle zimno.
- Co jest?- zapytał Harry kiedy zobaczył moje dziwne zachowanie.- Zimno ci?
Pokiwałam głową na 'tak'.
Miało mi być gorąco?! Człowieku, wróciłam z deszczu! Cała mokra! Idiota pytał czy mi zimno, to było oczywiste, że tak!
Po chwili wyciągnął z tyłu bluzę, pewnie jego, i mi podał. To było miłe z jego strony. Wzięłam ją od niego z uśmiechem na twarzy. Była na mnie za duża, ale mnie ogrzała.
- Dzięki.- powiedziałam cicho. Nawet nie wiedziałam czy mnie usłyszał.
- Jak ręce?- zapytał, kiedy stanęliśmy na światłach. Podwinęłam rękawy i zobaczyłam, że czerwone ślady nadal są na moich rękach.
- Pewnie przez kilka dni będę mieć siniaki, ale nie mam ci tego za złe. Teraz nie mam...-westchnęłam. 





--------------------------------------------------------
Przepraszam, że trochę czasu nie dodałam rozdziału, ale mam karę i tak średnio by wypadało wchodzić na internet, więc... Ale w niedzielę jadę do cioci więc spodziewajcie się, że rozdziały będą codziennie, może nawet po 2 dziennie. Cały czas czekam na komentarze, liczba wyświetleń bardzo podskoczyła, co mnie bardzo motywuje do dalszego pisania. Mam nadzieję, że jest kilka osób które będą czytać regularnie.
Dzięki za czytanie :* 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział 3

Rozdział 3

Kim stała obok mnie i patrzyła jak na UFO. Byłam tym już zniesmaczona, bardzo zniesmaczona.
- O co ci chodzi?- odwróciłam się do niej czując, że nie wytrzymam dłużej.
- O co MNIE chodzi?- zdziwiła się - Człowieku spójrz na siebie. Łaskawie założyłaś na siebie sprane jeansy i za dużą bluzę.
Czułam jak bolą mnie te słowa, to nie była zwykła bluza... Dostałam ją od żony Sam'a, kochałam tę kobietę jak siostrę. Kim nawet nie wiedziała ile czasu myślałam nad tym co włożyć i ile to dla mnie znaczy.
- To moja ulubiona bluza...- powiedziałam cicho. Kim westchnęła.
- Rose, idziesz na imprezę i musisz wyglądać ładnie. Twój strój ma być ładny, a nie sentymentalny.
Westchnęłam, miała rację. Zaczęło mnie nagle zastanawiać jak będę się zachowywać na imprezie, kto tam będzie... Co się wydarzy? 
- Rose! Nie bujaj w obłokach! 
Przebudziłam się.
- Przepraszam, to mi się ostatnio często zdarza. Co mówiłaś?
- Pożyczyć ci coś ? Do ubrania?- zapytała. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha na to co usłyszałam.
- Ty zawsze wiesz czego mi potrzeba.
Kim uśmiechnęła się. Była szczęśliwa. To świetna dziewczyna, szkoda tylko, że kocha takiego człowieka jak Rick... Jeśli nie jest gotowa na to by zrobić dla niego wszystko to długo nie będą razem... On ją zostawi. Tak było ze mną, ale nie chcę o tym mówić. To sprawa między mną, a Rick'iem. Nie chcę się mieszać, ludzie powinni uczyć się na własnych błędach. Kilka minut potem byłyśmy u Kim, ma mały, ale przytulny domek. Byłyśmy w jej pokoju, aż przeraziła mnie jego wielkość. Mój pokój jest wielkości jej garderoby. Kim spojrzała na mnie i powiedziała:
- Kurcze, strasznie pasuje do ciebie czarny... z dodatkami bieli.
Nie była to nowość. Wiedziałam o tym. Po chwili czekania wyciągnęła z szafy śliczną czarną spódnicę i białą bluzkę na krótki rękaw z czarnym napisem:
"- Allergic ?
- Yes.
- To what?
- ...BOYS..."
Naprawdę podobał mi się ten zestawik, chętnie bym go zatrzymała... Zasmucił mnie fakt,że nie mogę. Kim podała mi rzeczy. Poszłam się przebrać do łazienki i wróciłam do niej. Bluzkę włożyłam pod spódnicę, wyglądało to ślicznie.
- Podoba ci się?- zapytałam.
- Wyglądasz bajecznie. Te rzeczy tak do ciebie pasują, nie to co do mnie...
- Bardzo mi się podobają, chciałabym je zatrzymać.- uśmiechnęłam się do niej.
- To je weź, na mnie i tak są za małe.
- Tak? Mogę?- zapytałam podekscytowana.
- Tak, możesz.
Podeszłam do niej, przytuliłam ją i powiedziałam 'dziękuje'. Stałyśmy tak przytulone około 4 minut. W końcu ją puściłam.
- A co z włosami?- zapytałam robiąc dziubek z ust. Chciałam wyglądać jak te przesadne modelki. Udało mi się.
- Rozpuść włosy. - Kim zaczęła się śmiać. Ja też się śmiałam, Kim ma zabójczy śmiech. Prawie taki jak Niall.
- Dobra. - przerwałam te euforię śmiechu.- Jesteśmy już spóźnione. Pora już iść.
Kim pokiwała głową na 'tak' i już miała się odwrócić, kiedy jej wzrok zatrzymał się na moim kolanie. Miałam tam wtedy wielki opatrunek.
- Co ci się stało?- zapytała. Nie chciało mi się na to odpowiadać, a przynajmniej mówić prawdy. Wtedy zaczęłoby się śledztwo i pytania typu: Kto na ciebie wpadł, nikt tego nie widział itp. Ale coś jej trzeba było powiedzieć...
- Upadłam.
- Upadłaś? Gdzie?
- Przed szkołą. Chodźmy już, Rick nie będzie czekać wiecznie.- popchnęłam ją w stronę drzwi, miałam szczęście, że nie drążyła tematu.
- A-Ale...- Kim zaczęła się jąkać. Cały czas pchałam ją w stronę wyjścia, nagle stanęła w miejscu.
- No co jest? On pojedzie, zobaczysz.- skrzyżowałam ręce.
- No właśnie nie pojedzie, bo jego tu nie ma.-Kim uśmiechnęła się. Zrobiłam wielkie oczy i pokazałam swoją minę 'co?!'.
- Ale nie patrz tak na mnie.- wydawała się być miła. - Nie cierpię tej napiętej atmosfery między wami, więc powiedziałam mu, żeby pojechał bez nas.
- A my mamy tam dojść?- zapytałam- Ale zdajesz sobie sprawę z tego jak to daleko?
- Nie, nie mamy dojść. Niall nas zabierze. Zgodził się, dasz wiarę?- Kim zaczęła skakać w miejscu jak poparzona, ja natomiast nic nie kumałam.
- Ale... on nie ma auta. -powiedziałam cicho.
- On nie ma, ojciec mu pożyczył.
W tamtej chwili ja również zaczęłam skakać. Ten samochód jest stary, ale nigdy nie widziałam samochodu w lepszym stanie. Ojciec Niall'a dba o niego i jeszcze nigdy mu go nie pożyczył. Nie minęło dużo czasu, a usłyszałyśmy trąbienie z zewnątrz. To był Niall. Szybko wyszłyśmy z domu, wsiadłyśmy do samochodu i pojechaliśmy na imprezę.
-Ślicznie wyglądacie. - powiedział Niall po krótkiej chwili milczenia. Obie uśmiechnęłyśmy się i powiedziałyśmy mu krótkie 'nawzajem'.
***
Godzina minęła. Wszyscy byli pijani. Kilka razy dzwoniłam do Sereny, mówiła, że jest już w drodze. Nie wytrzymałabym dłużej w środku, wszyscy się na mnie gapili nie wiedząc co się stało, że wyglądałam jak normalna dziewczyna, że wogóle przyszłam... Nagle w drzwiach stanęła Serena. Szybko do niej podeszłam. Miałam dość tego miejsca.
- Co się stało?- zapytała widząc w jakim jestem stanie. Nie czułam się na siłach by opowiadać jej jak się czuję.
- To ostatnia impreza w moim życiu. Chodźmy już. -powiedziałam pchając ją w stronę drzwi. W tamtej  chwili do szczęścia brakowało mi tylko pijanego Niall'a. Nie wiem w jaki sposób znalazł się obok mnie.
- A ty dokąd?- zapytał chwiejąc się.- Nie przedstawisz mi koleżanki?
- To jest Niall.- powiedziałam - A to Serena, Serena, Niall, Niall, Serena. Możemy już iść?
Na moje nieszczęście jedno wpadłlo drugiemu w oko. Niall uśmiechał się niewidocznie, a Serena nie mogła przestać cicho wzdychać. Westchnęłam.
- No to idźcie się napić... pogadać...- powiedziałam. Serena spojrzała na mnie.
- J-Jesteś pewna?
- Tak, tylko nie wypij za dużo, ktoś musi mnie odwieźć do domu.- mrugnęłam do niej. Uśmiechnęła się.
- Dzięki, tylko pół godziny. Możesz w tym czasie posiedzieć w ogródku jeśli przeszkadza ci hałas. Nikogo tam nie ma.
To był dobry pomysł. Skinęłam do niej głową dając do zrozumienia, że tak zrobię. Zaraz potem przedzierałam się przez rzeszę pijanych i śmierdzących alkoholem ludzi. Chwilę potem byłam w ogródku. Był słabo oświetlony, ale co tam... mogłam w  końcu oddychać. W oczy rzuciła mi się ławka stojąca pod murkiem zarośniętym bluszczem. Ruszyłam w jej stronę. Usiadłam i odetchnęłam z ulgą, moje uszy zaznały spokoju. Potrzebowałam ciszy. Kiedy cieszyłam się samotnością ktoś wyszeptał mi w ucho:
- Jak noga?
Doskonale wiedziałam kto stoi za mną...






---------------------------------------
Jak się podoba? Jaki chcecie ciąg zdarzeń? Zrobię to co wam się spodoba, komentujcie.

czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 2

Rozdział 2


- Cześć!- weszłam do domu z uśmiechem na twarzy. Przywitała mnie Brooklyn- moja starsza siostra. Ledwo weszła do przedpokoju, a ja już wiedziałam, że zaraz się rozbeczy.
- Co jest?- zapytałam obojętnie kładąc torbę na skrzynię. Kiedy zdejmowałam buty odpowiedziała:
- Coś ty ze sobą zrobiła?!
Spojrzałam na nią bez zrozumienia. Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Eee... - jęknęłam.
- Co ci się stało?
Odruchowo spojrzałam na swoją nogę. Na spodniach pojawiła się wielka, krwista plama. Ciągnęła się od miejsca rozdarcia aż po kostki.
- Cholera...- przeklęłam- A tak lubiłam te spodnie...
- Co ci się stało?- Brook patrzyła na mnie z zaszklonymi oczami.
- Wywróciłam się ... a właściwie to ktoś na mnie wpadł i upadłam.- wyjaśniłam.
- Kto na ciebie wpadł?- do pokoju wszedł Sam z Emmą na rękach. Sam to mój starszy brat, a Emma to jego córka. Ma pięć miesięcy. I nie ma już matki. Zginęła w wypadku samochodowym. Od tamtego czasu ja, mama i Brooklyn pomagamy Sam'owi ją wychować. Co do mojego taty- z mamą rozwodzą się przez co nie ma jej w domu całymi dniami. Nie chcą iść na ugodę, to w końcu moi rodzice. A co tyczy się mnie- żyję w roztrojeniu, jestem kimś innym w szkole, domu i wśród przyjaciół. Proszę mnie tylko nie porównywać do Hannah Montana, ja po prostu nie wiem jeszcze kim jestem, z resztą - podoba mi się takie życie.
- Nie pamiętam.- pomyślałam po chwili zamyślenia. Sam spojrzał na mnie unosząc jedną brew.
- Nie pamiętasz?
- Co w tym dziwnego?- zapytałam, chwilę po tym dostałam SMS-a od mojego najlepszego przyjaciela- Niall'a. 

Od: Niall

Liam pobił się z Rick'iem. Musisz to zobaczyć, przychodź szybko
N.

Uśmiechnęłam się do telefonu, wstałam i ruszyłam do wyjścia.
- Rose, gdzie idziesz?- zapytał Sam, ale nie odpowiedziałam mu.
- Rose!- Brooklyn złapała mnie w drzwiach. Spojrzałam na nią niechętnie. Myślami byłam już z przyjaciółmi. Nie chciało mi się jej słuchać.
- No co?- zapytałam.
- Chyba nie masz zamiaru iść w tych spodniach?
Westchnęłam głośno, jak to możliwe, że o nich zapomniałam?
***
- Jestem. - powiedziałam podchodząc do Niall'a. - Gdzie oni są i o co poszło? 
- Nie wiem o co poszło, ale chyba Rick cię obraził, a Liam... wiesz sama jaki on jest. Chciał cię bronić... 
Uśmiechnęłam się do siebie. To było słodkie ze strony Liama, to dobry kumpel. Z drugiej strony Rick mógł wszcząć bójkę, to mój były, nie dorósł do rozstań...
- Ehh... No dobra, a gdzie oni są?- zapytałam. Niall nic nie powiedział, wskazał tylko na stary most, gdzie zwykle wszyscy razem siedzimy. 
- Dzięki. -uśmiechnęłam się do niego ciepło.
- Spoko, nie ma za co. Tylko... idź tam szybko, bo się pozabijają... Znasz ich.
- Tak, znam ich... - westchnęłam i ruszyłam w kierunku mostu. Chwilę potem widziałam jak Robert, Lola, Kim i Fred próbują rozdzielić walczących. Kiedy Lola mnie zobaczyła od razu podbiegła, złapała mnie za rękę i zaczęła ciągnąć do reszty.
- Lola. Co się stało? O co im poszło?- pytałam.
- Nie wiem. Ale może Kim ci powie. Nikomu nie chce powiedzieć. 
Dotarliśmy do Kim, od razu złapałam ja za rękę i oderwałam od tego zgiełku. W tym czasie Niall przyłączył się do rozłączania walczących.
- O co im poszło?- zapytałam zdezorientowaną Kim. 
- No bo... Rick i ja chodzimy ze sobą...
- Co? Od kiedy?
- Od wczoraj... Nie muszę nic więcej tłumaczyć, prawda?- Kim była zawstydzona. Rozumiałam co się działo. Rick i Liam od dawna mają ze sobą na pieńku, a kiedy Liam dowiedział się, że Rick chodzi z jego siostrą to... 
- Jezu!- wydarłam się na cały głos. Wszyscy spojrzeli na mnie, nawet Rick z Liam'em. Odwróciłam się do nich i skinęłam na Niall'a, żeby ich teraz rozdzielił. Udało się im. Kim pobiegła uspokajać Rick'a, a ja zajęłam się Liam'em. Podeszłam do niego, miał pobite oko i zadrapaną twarz. 
- Znowu wzięłaś nas pod włos.- sapnął.
- Musiałam. Zabilibyście się...- zaśmiałam się. - Nie powinienieś się tak przejmować tym że Kim z nim chodzi... Spójrz na nią, jest szczęśliwa. 
- Gówno, a nie szczęśliwa...- westchnął.
- Wiesz, że mam rację. No spójrz na nich.
Westchnął głęboko. 
- Jesteś bardzo denerwująca kiedy masz rację, wiesz?- zapytał z uśmiechem. Też się do niego uśmiechnęłam. Chwilę potem zawołałam Niall'a. Kiedy podszedł zapytałam:
- To po co nas tu zebrałeś?
Ledwo to powiedziałam, a wszyscy zebrali się wokół Niall'a. 
- Właśnie, coś nam miałeś powiedzieć.- powiedział Fred. Reszta go poparła. 
- No bo wiecie, że ten cały Simon z twojej szkoły, Rose, urządza imprezę? Pomyślałem, że może byśmy poszli? Mało kto zna naszą paczkę, wiedzieliby, że lepiej z nami nie zadzierać... 
Po chwili wszyscy zaczęli miedzy sobą szeptać. Na 'tak' i na 'nie'. W końcu Kim powiedziała:
- My z Rickiem idziemy, fajnie będzie się trochę rozerwać...
- No to ja nie idę.- powiedział Liam, nie zaskoczyło mnie to. 
- Idę.- zgodziła się potem Lola.
- Ja też.- Fred również się zgodził. 
- Ja... ja nie wiem...- Robert się wahał. 
- No dawaj. - Lola próbowała w jakiś sposób go przekonać. Namawiała go jakieś 10 minut, ale w końcu się zgodził. Zostałam tylko ja. Wszyscy patrzyli na mnie.
- Dalej Rose. Nikogo tam nie znamy, będziesz musiała nam powiedzieć kto to kto...- Fred jak zawsze musiał się wtrącić. Denerwował mnie tym, że miał rację.
- Rose, proszę...- Niall zrobił słodkie oczka.
- Dobra, ale tylko dlatego, że nikogo nie znacie...- zgodziłam się po chwili myślenia. Wszyscy byli zadowoleni.

środa, 16 lipca 2014

Rozdział 1

Rozdział 1

Spokojnie weszłam do gabinetu dyrektorki. Nie ma nic do opisywania, byłam tu już dużo razy. Cała ściana to okno, a na przeciwko stoi biurko. Po obu stronach biurka- pod ścianami stoją szafki, nie wiem po co, po prostu tam są... Sam gabinet jest koloru zielonego, naprawdę miły dla oka. Sama dyrektorka stała w oknie i oglądała widoki (miejskiej dżungli). Kiedy się odwróciła powiedziała:
- Rose... Który to raz?
- Dzisiaj trzeci. - powiedziałam usiłując się nie śmiać. Dyrektorka pokiwała głową po czym założyła okulary i gestykulując pokazała mi żebym usiadła. Sama zrobiła to samo.
- Co tym razem przeskrobałaś?- zapytała zażenowana. 
- Ehh... -westchnęłam - Poszłam do toalety.
- Znowu bez pytania?
- Nie. Pani uwagi są naprawdę świetne więc zapytałam czy mogę, ale nie uzyskałam zgody. Nie lubię nadużywać uprzejmości pań sprzątających więc wyszłam, rozumie pani?
Dyrektorka pokiwała głową bez zrozumienia.
- Rose... nie możesz się tak zachowywać...
- Wiem ...- przerwałam jej chcąc coś powiedzieć.
- Nick chce wnieść na ciebie skargę...- ona zrobiła to samo.
- Wciąż jestem zdania, że sam się kopnął w jajka...
- Kochanie, to co robisz jest złe...- zaczęła klepać tą samą formułkę co zawsze, znam ją już prawie na pamięć. Witam w mojej szkole, chodzą tu normalni ludzie, ci fajni, ci źli i... ja. Nie zaliczam się do żadnej z tych kategorii. Jestem osobą która zawsze ma swoje zdanie. Tylko,że rzadko jest ono pozytywne, przynajmniej jeśli chodzi o szkołę. Zwykle chodzę ubrana na czarno, lubię ten kolor, pasuje mi do włosów. I dla odmiany- nie jestem cicha. Osoba, która się nie odzywa nie zawsze jest taka cholernie wstydliwa. Mam swój świat i mi tak dobrze. Myślicie, że jestem samotna, że nie mam przyjaciół. Tu w szkole mam jedną koleżankę- Serenę. Ale ona nie pasuje do mojego świata, jest za bardzo optymistyczna. Nie tak jak ci 'fajni' frajerzy, ale i tak za bardzo. A mi żyć nie dają ci którzy nic tylko chcą pokazać jakie z nich kozaki, zakłady który z nich zaliczy więcej i słoneczko to w tej szkole norma. Ja osobiście jestem na te durne zabawy zapraszana, bo jakby to ująć... jestem takim 'zakazanym owocem'. Nie wyobrażam sobie jaki skok w górę miałaby osoba która by mnie chociaż pocałowała...
- Rose... Rose!- usłyszałam głos dyrki. Nagle zdałam sobie sprawę, że ciągle tam siedzę.
- Tak?- zapytałam przebudzona.
- Słyszałaś to co do ciebie powiedziałam?
- Szczerze?
- Tylko szczerze.
- Nie.
- Ehh... Idź już... - machnęła na mnie ręką. Szybko podniosłam z ziemi swoją torbę i jak najszybciej wyszłam. Nie mogłam uwierzyć w to,że tak szybko podpadłam dyrektorce... Był dopiero pierwszy tydzień szkoły. Wątpię, żeby ta kobieta zapomniała kiedyś moje imię. Szłam korytarzem, nie wiedziałam tylko dokąd, szybko wyjęłam z kieszeni pomiętoszoną kartkę i zobaczyłam,że czeka mnie biologia. Była już ostatnia lekcja więc postanowiłam ją sobie odpuścić mimo, że siedzę wtedy z Sereną. Ruszyłam do wyjścia, przed drzwiami wpadłam na Garr'ego - woźnego.
- Dzień dobry.- powiedziałam mijając go z boku.
- Skończyłaś już lekcje?
- Nie. -zaśmiałam się. Spojrzał na mnie pogardliwie.
- Wagary?
- Jakie wagary? Po prostu nie idę na jedną lekcję, to różnica. Z resztą, za pół godziny i tak koniec.- wyjaśniłam. Spojrzał na mnie i już wiedziałam, że szykuje się droga do dyrektorki. Ledwo to pomyślałam a już szłam z nim korytarzem. Po chwili otworzyły się znajome drzwi. Dyrektorka stanęła przede mną z miną załamania nerwowego.
- Witam znowu.- uśmiechnęłam się.
- Co się stało?- zapytała woźnego, który ciągle mnie trzymał.
- Chciała uciec z ostatniej lekcji.- powiedział woźny. Dyrektorka się załamała.
- Ale ona już skończyła lekcje!-krzyknęła bezradnie. W tamtej chwili wyrwałam się woźnemu, zmierzyłam wzrokiem dyrke, a potem jego po czym wyszłam. Nie wiedziałam czemu skłamała, ale było mi to na rękę. Wyszłam ze szkoły i stanęłam na chwilę żeby zobaczyć co było zadane, sięgnęłam do torby i wyjęłam zeszyt, potem sprawdziłam godzinę. Byłam spóźniona. Kiedy schowałam telefon do kieszeni ktoś na mnie wpadł i upadłam z hukiem na ziemię, a razem ze mną moje zeszyty. Usiadłam i zobaczyłam nad sobą Harr'ego, jednego z tego gangu miejscowego. Uśmiechnął się i powiedział:
- Dzień dobry.
- Przed tym jak na mnie wpadłeś tez tak myślałam.- odpowiedziałam ostro. Spojrzałam na swoją nogę, spodnie w kolenie były rozdarte, a noga rozwalona. Krew lała się strumieniami.
- Wszystko w porządku?- zapytała Harry, który ciągle stał nade mną.
- A wygląda jakby było?
Zamilkł. Nic dziwnego. Podniosłam szybko zeszyty, spakowałam je i próbowałam wstać, ale było to w tamtej chwili bardzo ciężkie (przez nogę). W końcu zobaczyłam, że Harry podaje mi rękę. Nie chciałam jego pomocy.
- Wydawało mi się, że się spieszysz.- powiedział. Niechętnie podałam mu rękę, a on pomógł mi wstać.
- Poradzisz sobie?- zapytał.
- Nie jestem kaleką.- zadrwiłam i ruszyłam do domu. Mój idealny kucyk się zepsuł, więc rozpuściłam czarne długie włosy. Do domu miałam kawałek drogi. Wyjęłam z torby słuchawki i podpięłam je do telefonu. Przez całą drogę słuchałam piosenek ulubionego zespołu.








-----------------------
I jak podoba się pierwszy rozdział?? Komentujcie proszę. Przyjmuje każdy komentarz.